sobota, 18 lipca 2015

Turecka ruletka. Trenerscy globtroterzy atakują

Vitor Pereira, źródło: Facebook.com
Często mówiąc o tureckiej piłce i genezie mojego zainteresowania tą futbolową turystyką, zwracam uwagę na podobieństwa tamtejszych rozgrywek do naszego rodzimego futbolu. Tu wszystko dzieje się jednak jakgdyby BARDZIEJ. Ligowe wyniki jeszcze bardziej zaskakują (poza trójką ze Stambułu reszta zazwyczaj gra na podobnym poziome), więcej jest afer, sędziowie gwiżdżą jeszcze gorzej, a prezesi zwalniają trenerów jeszcze mniej roztropnie niż u nas. I to właśnie o nich dzisiaj pogadamy.

O trenerach rzecz jasna, choć w międzysezonowej serii 'Turecka ruletka' miejsce dla prezesów, a właściwie tego najbardziej ekscentrycznego (tak, ten wariat z Antalyasporu od transferu Eto'o i plotek o R10, Messim i jak go znam, to pewnie też o Maradonie), z całą pewnością też się znajdzie.

Życie szkoleniowców w Polsce i Turcji łączy jeszcze coś. Mimo wszystkich błyskawicznych zwolnień i tego, że właściwie nikt nie może spać spokojnie, jest to środowisko przerażająco hermetyczne. Te same, spalone już nazwiska przewijają się latami pod szyldami różnych, coraz to mniej szczęśliwych po przygodzie z takim delikwentem, klubów.

Pójdźmy jednak w liczby, bo one robią w tym wypadku wyjątkowe wrażenie. Ze wszystkich trenerów urzędujących w Super Lig (18 sztuk!) w klubie od przynajmniej roku jest... tylko jeden. Mowa o Abdullahu Avcim, robiącym swoją drogą znakomitą robotę, który Basaksehir prowadzi od - uwaga, uwaga - trzynastu miesięcy i dwóch tygodni. Gratulujemy!

Tylko w trakcie trwającego okienka, tj. wciągu ostatnich dwóch miesięcy, nowych trenerów zatrudniło 11 klubów. Na swoich stanowiskach pozostali tylko szczęśliwcy ze wspomnianego Basaksehiru, Galatasarayu, Sivassporu, Eskisehirsporu, Konyasporu, Rizesporu i beniaminka Antalyasporu. Tu kolejny znakomity fakt - dwie pozostałe drużyny, które awansowały w ubiegłym sezonie do Super Lig (Kayserispor i Osmanli-, tak zgadliście, -spor) stwierdziły, że panowie nie są wystarczająco dobrzy i postanowili zatrudnić sprawdzonych fachowców. Jeśli myślicie, że trenerów obu tych klubów podkupiły jakieś żądne talentów na swoich ławkach kluby tureckiej ekstraklasy, to przykro mi, ale nie trafiliście - jeden z podkulonym ogonem został na zapleczu Super Lig, a drugi raz w miesiącu spaceruje do urzędu pracy po zasiłek.

Przyjrzyjmy się jednak wspomnianym fachowcom. Z 11 nowych trenerskich nabytków dwóch to przybysze zza granicy (brawo! ryzykownie, acz odświeżająco).  Z wesołej dziewięcioosobowej gromadki pozostałych, ośmiu już w przeszłości prowadziło kluby Super Lig, bodaj dla 6 będzie to przynajmniej trzecia drużyna, a top 3 rekordzistów ma w swoim CV niebezpiecznie blisko dwucyfrowej liczby zaliczonych ławek trenerskich drużyn tureckiej ekstraklasy. Zdecydowana większość z tych zacnych osobistości największe sukcesy, jeśli w ogóle takie były, świętowała dłuuugie lata temu, a w ostatnich latach odcinała kupony i notowała coraz wyniki z kolejnymi łatwowiernymi drużynami.

Ale dosyć teorii, popatrzmy na najciekawsze nazwiska. Najgłośniejszym trenerskim transferem tego okienka z całą pewnością jest przybycie do Fenerbahce Vitora Pereiry. Koleś ostatnie pół roku spędził w Olympiakosie, gdzie jego ekipa kosiła wszystkich równo z trawą i z łatwością sięgnęła po krajowe mistrzostwo i puchar. Przed laty świetnie radził sobie też jako szkoleniowiec Porto, kończąc z dwoma tryumfami w lidze i superpucharami. W przerwie między sukcesami postanowił zaliczyć sobie wakacje w Arabii Saudyjskiej, podczas których głównie kłócił się na konferencjach prasowych z klubowymi władzami, a potem zastąpiono go jakimś łysym Szwajcarem i urlop musiał się skończyć. Pereira nie jest jednak największym nabytkiem Żółtych Kanarków w tym okienku (i wbrew pozorom nie mówię także, o van Persiem, Nanim czy innym Kjaerze). Żadnego z tych panów - i także samego Pereiry - pewnie nie byłoby na Sukru Saracogu gdyby nie nowy dyrektor sportowy Giuliano Terraneo. O tym geniuszu ukrytym pod wąsami jednak też więcej będzie innym razem.

Po zagraniczną trenerską perełkę sięgnęło jednak w międzysezonowej przerwie nie tylko Fenerbahce! Genclerbirligi Ankara postanowiło zatrudnić Stuarta Baxtera. Brytyjczyk trenerskim kocurem wszechczasów nigdy nie był i nie będzie, ale nie dość, że ma efektowny zarost w stylu czegoś pomiędzy Hulkiem Hoganem i Scottem Steinerem, to jeszcze kilka ciekawych pozycji w CV - faza grupowa LM z AIK Solna, etaty selekcjonera w RPA, Finlandii i angielskiej młodzieżówce, czy zakończony właśnie trzyletni, udany okres w Kaizer Chiefs (wszyscy znają ten klub z konsolowej FIFY, więc pewnie można to traktować jako sukces). Problem w tym, że Baxter za bardzo w Genclerbirligi nie ma w czym rzeźbić. Jest ze trzech na prawdę fajnych młodzieżowców. Do nich serdeczny klub dorzucił mu garść Skandynawów zatrudnioną jeszcze przed jego przyjściem. Potencjału na europejskie puchary raczej nie ma, ale kto wie... W każdym razie miło będzie zobaczyć nową twarz na spróchniałej, trenerskiej ławce.

Kluczowe trenerskie roszady wewnątrz Turcji za bohaterów miały tego lata Senola Gunesa, Rizę Calimbaya i Shotę Arveladze. Ten pierwszy doświadczony szkoleniowiec, mający na koncie m.in. brązowy medal MŚ w 2002 roku, zamienił Bursaspor na Besiktas. W ekipie Czarnych Orłów zastąpił odchodzącego do West Hamu Slavena Bilicia, który co prawda w końcówce sezonu zawiódł fanów ekipy z europejskiej części Stambułu, ale w ostatecznym rozrachunku dość wysoko zawiesił poprzeczkę swojemu następcy. Gunes w Bursie znakomicie wypromował kilku młodych graczy, ale w BJK trafił na trudny okres. Klub wciąż czeka na nowy stadion, zwleka z transferami, ma spore problemy kadrowe i niekończące się finansowe, przez co o transferach takich jak u rywali zza miedzy może tylko pomarzyć. Wydaje się, że 61-latek o walce o mistrzostwo też może więc tylko śnić. Tymczasem Riza Calimbay to trener, który idealnie pasowałby o przedstawionego wcześniej wzorca szkoleniowca-nieudacznika-pijawki, ale zaskoczył wszystkich i poprowadził w ostatnim sezonie Mersin do sensacyjnie (jak na potencjał kadrowy) dobrego wyniku końcowego i na prawdę przyjemnej dla oka gry. Swoim trenerskim odrodzeniem Calimbay zasłużył na angaż w Kasimpasie. Ma jednak pecha, bo o ile Stambulska ekipa zaraz po powrocie do Super Lig (dwa sezony temu?) wyglądała jak przyszły niszczyciel systemu, tak teraz o europejskich pucharach może myśleć raczej w kategorii marzeń a nie realnych celów. W drużynie został co prawda Issakson, Scarione, Tunay Torun czy Adem Buyuk, ale brakuje już np. Babela, no i przede wszystkim - formy. Ta w magiczny sposób zniknęła pod okiem Shoty Arveladze. Który jak gdyby w nagrodę został zatrudniony przez potężny Trabzonspor. Czwarta siła Turcji wciąż nie szczędzi pieniędzy na wzmocnienia i uznała, że ich były wieloletni piłkarz to lepszy materiał na szkoleniowca drużyny z takimi aspiracjami niż Ersun Yanal. Problem w tym, że gdy przy magicznym dotyku Gruzina rozpływały się marzenie o potędze prezesostwa Kasimpasy, Yanal ratował Trabzonsporowi europejskie puchary. Zaledwie rok wcześniej pewnie wygrał zaś ligę u sterów Fenerbahce, tworząc niezawodne trio Kuyt-Emenike-Sow, które w sezonie 13/14 było postrachem całej ligi. No ale, kto bogatemu zabroni... Jeśli jakiś polski klub szuka szkoleniowca, to gorąco polecam 'tego, który przegrał z Arveladze'. Brzmi całkiem solidnie.

Przy takich okazjach nie można też zapominać o rozstaniach. Ku zdziwieniu wszystkich okazało się, że bycie świetnym piłkarzem nie gwarantuje bycia równie dobrym szkoleniowcem. Brutalnie przekonali się o tym Roberto Carlos i Okan Buruk. Brazylijczyk, choć w Turcji miał kilka niezłych momentów, ostatecznie musiał zakończyć swoją przygodę z Akisharem Belediyespor i wyjechał trenować Alesandro Del Piero do Indii. Podobno postanowił sobie z nim nawet trochę pokopać. Buruk tymczasem okazała się zbyt kiepski na Gazientepspor. Tęsknić będziemy też za Onderem Ozenem. To naprawdę solidny asystent trenera i dyrektor sportowy (takie funkcje pełnił w Fenerbahce i Besiktasie), ale na bycie wziętym szkoleniowcem musi jeszcze poczekać.

Wspomnieć trzeba też o jednej z delikatnie zaskakujących decyzji, jakie podjęto tego lata. Mistrz kraju Galatasaray postanowił kontynuować współpracę z Hamzą Hamzaoglu. Pod rządami trenera, który przez spory okres wydawał się być wyjściem jedynie tymczasowym, Lwy sięgnęły po krajowy czempionat i puchar. Powody do zatrzymania szkoleniowca niewątpliwie więc były. Wielu kibiców zarzuca mu jednak, że wciąż nie potrafi myśleć jak trener wielkiego klubu i kiepsko spisuje się na rynku transferowym. Z drugiej strony to jeszcze młody facet, a kontrakt ma ważny przez trzy lata. Spokooojnie, nauczy się!


Filip Cieśliński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz