środa, 14 stycznia 2015

Prowadził ślepy kulawego, czyli poszukiwania idealnego prawego obrońcy dla Besiktasu

Johan Larsson, źródło: Facebook.com

Odwiecznym problemem nawet najlepszych drużyn na świecie jest obsada pozycji lewego obrońcy. Dobrzy lewonożni gracze, sprawdzający się zarówno w ataku jak i defensywie nie wychodzą tłumnie z każdej piłkarskiej szkółki. Często kluby szukają półśrodków - ustawiają tam zawodników prawonożnych albo godzą się z tym, że drugiego Roberto Carlosa nigdy mieć u siebie nie będą i w składzie wystawiają średniaka. Znalezienie solidnego lewego obrońcy to więc niewątpliwy sukces i gdy się go osiągnie można skakać z radości i porzucić wszelkie zmartwienia. No chyba, że tak jak Besiktas, kompletnie zapomniało się o prawym defensorze.

Sytuacja w drugiej drużynie Super Lig przekracza już powoli granice absurdu. Konieczność zatrudnienia nowego prawego obrońcy władze Czarnych Orłów i trener Slaven Bilić ogłosili już w letnim okienku transferowym. Do końca wierzyli, że z Molde uda się sprowadzić utalentowanego norweskiego obrońcę Martina Linnesa. Wcześniej rozważano też transfer podstarzałego Cicinho z Sivassporu, który niegdyś grał przecież w Realu Madryt czy Romie, a w Turcji czuje się jak ryba w wodzie. W wypadku tego drugiego słusznie stwierdzono jednak, że nie warto inwestować pieniędzy w 34-latka. Molde zaś nieczysto zagrało w negocjacjach dotyczących Linnesa i w ostatnim dniu okienka podniosło znacznie wcześniej ustaloną kwotę odstępnego, na co władze BJK zwyczajnie nie mogły przystać. No trudno. Zdarza się.

 

Klub na całą rundę został z tylko jednym prawym obrońcą w składzie - Serdarem Kurtulusem. Gracz wrócił do Besiktasu latem 2013 roku po trzech latach spędzonych w Gazientepsporze, ma za sobą kilka występów w reprezentacji, ogólnie rzecz ujmując - nie jest zły. Bilić, który chętnie stawiał na niego w zeszłym sezonie, nagle diametralnie zmienił o nim zdanie. Tym samym na prawej obronie Czarnych Orłów nie grał jedyny prawy obrońca w klubie, tylko kolejno - przekwalifikowany z drugiej flanki, lewonożny Ismael Koybasi, wychowanek klubu Necip Uysal zazwyczaj występujący jako defensywny pomocnik i przeniesiony ze środka pola doświadczony Atiba Hutchinson. O ile pomysł z Koybasim był całkowicie nowy, to Uysal i Hutchinson byli już próbowani na tej pozycji wcześniej. Nie zaskoczyło więc, że eksperymenty się nie powiodły. Ismael na dłuższą metę stał się przewidywalny, Necip popełniał fatalne błędy, a Atiba bardziej potrzebny był w środku. W międzyczasie nową szansę dostał Serdar, któremu Bilić wypominał, że podłamał się po błędzie w meczu z Galatasarayem sprzed roku, ale szybko złapał kontuzję i trener pozostał w kropce. Rotowanie między różnymi wariantami planu B skończyło się ostatecznie po powrocie do zdrowia Kurtulusa - do końca rundy grał głównie on, choć niezmiennie wspominano, że jest to raczej przykra konieczność niż świadomy wybór. Oczywiste stało się więc, że zimą transferowym priorytetem będzie zakup prawego obrońcy.

Scauci mieli pół roku. I pracowali na prawdę ciężko. Dodatkowo klub wziął kredyt "na dokończenie stadionu i zimowe transfery", całkiem pokaźną sumkę. Konsekwentnie próbowano przekonać Linnesa i jego Molde, pojawił się pomysł kupienia Ivo Pinto z Dinama Zagrzeb, na brazylijskich rynkach znaleziono piłkarza nazywanego Mayke, reprezentującego na co dzień Cruzeiro. To tylko kilka nazwisk bohaterów transferowych plotek z rundy jesiennej. Przetrwało tylko nazwisko Linnesa, niektóre media informowały nawet, że dogadał się z BJK i w styczniu trafi do Turcji. Nic z tego, przedłużył kontrakt z Molde. To jednak nie odstraszyło włodarzy Besiktasu, nadal próbowali (i wciąż próbują) go zakontraktować. 

Gdy koniec roku zbliżał się nieubłaganie trzeba było jednak przygotować inne możliwości. Miano kandydatów zyskali więc kolejni - Kurt Zouma z Chelsea, z którą podpisanie umowy o współpracy miało wróżyć szereg wypożyczeń piłkarzy z angielskiego klubu do Turcji, kapitan Tottenhamu Younes Kaboul, który stracił miejsce w składzie Spurs (obaj to nominalni środkowi obrońcy, ale jako zastępstwo Kurtulusa sprawdziliby się z pewnością lepiej niż Necip, Atiba i Ismael) i Portugalczyk Joao Pereira z Valencii. Plany wypożyczenia Zoumy zniknęły szybciej niż się pojawiły, transferu Kaboula chciał Bilić ale Tottenham ustalił cenę przekraczającą możliwości BJK, a agent Pereiry przyznał, że proponował swojego klienta Besiktasowi, ale jego włodarze powiedzieli mu... że dogadali się już z Martinem Linnesem. Blef odstraszył 30-latka, ale niestety Norwega nie przyciągnął

Władzom tureckiego klubu spodobało się chyba jednak nazwisko Portugalczyka, bo już na początku stycznia poważnie zainteresowali się innym Pereirą! Tym razem mowa o Maxim, reprezentancie Urugwaju z Benfiki Lizbona. Sam piłkarz w wywiadach wspominał, że nie miałby nic przeciwko grze w Besiktasie, ale świetnie czuje się w Portugalii i priorytetem jest dla niego przedłużenie kontraktu ze swoim obecnym klubem. Nazwisko Pereira zostało więc skreślone z listy po raz drugi.

Dla wesołego atramentu scoutów i zarządu BJK to jednak żaden problem -  jest połowa stycznia, a na liście życzeń niemal znikąd znalazły się nowe nazwiska. Właściwie, jeśli wierzyć reporterowi tureckiej telewizji zajmującemu się sprawami tego klubu Firatowi Gunayerowi, dziesięć nazwisk. 

Trwa wyciągnięty spod ziemi pomysł na skandynawskie wzmocnienia zapoczątkowany zainteresowaniem Linnesem i sprowadzeniem środkowego obrońcy AIK Alexandra Milosevicia. Na szycie listy znajdują się bowiem Johan Larsson z Elfsborga i Emil Krafth z Helsinborga. Obaj są młodzi, perspektywiczni i mają za sobą występy w reprezentacji Szwecji. Ciężko nie ulec jednak wrażeniu, że uparte przeszukiwanie niezbyt mocnego, skandynawskiego rynku może zakończyć się sporą klapą. Dwójkę Szwedów na liście życzeń przedziela podobno Junior Caicara z Ludogorca Razgrad, on jednak może być poza zasięgiem finansowym Besiktasu, którego odstraszyła już kwota 3 mln euro żądana przez Molde za Linnesa.

Dla uczciwości trzeba przyznać, że Czarne Orły mają jeszcze jedną alternatywę. Tureckie media informowały w ostatnich dniach, że klub złożył ofertę za pewnego doświadczonego Brazylijczyka ogranego w lidze tureckiej. Tak, mowa o Cicinho. Wygląda na to, że w jakiś magiczny sposób odmłodniał przez ostatnie pół roku. Przynajmniej w oczach włodarzy BJK.

Na ściągnięcie prawego defensora Besiktas ma jeszcze trochę ponad pół miesiąca. A potem dodatkowe pół roku gdyby się nie udało - na przygotowanie kolejnej, niekończącej się listy kandydatów idealnych - tych ze Skandynawii i tych z Pereirą w nazwisku. No i Cicinho.

Filip Cieśliński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz