sobota, 10 stycznia 2015

Z ziemi polskiej do... Turcji.

Adrian Mierzejewski w barwach Trabzonsporu, źródło:Facebook.com
Nad Bosfor wyjeżdżali zawojować piłkarski świat. Niektórzy tułali się kilka sezonów od klubu do klubu, inni nawet nie powąchali murawy. Są jednak i tacy którzy na długie lata wpisali się w pamięć tureckich kibiców. Polscy piłkarze wybierający ten, coraz popularniejszy, kierunek z całą pewnością nie mieli jednak łatwo. Jak będzie z Obraniakiem?

Tureckie ekipy od wielu lat sumiennie walczą o umacnianie swojej pozycji w europejskim futbolu. Najlepszy tamtejszy klub od dawna ma co sezon zagwarantowany udział w fazie grupowej Ligi Mistrzów, ligowy srebrny medalista ma prawo do gry w eliminacjach do tej imprezy. Zarówno w Champions League jak i w pozostającej w cieniu Lidze Europejskiej kluby z państwa ze stolicą w Ankarze odnoszą coraz większe sukcesy. To przynosi duże pieniądze i nie ma się co dziwić, że potężne transferowe macki bogacących się tureckich klubów sięgają także po reprezentantów naszego kraju.


Kluby z kraju nad Bosforem nie szczędzą grosza na dobrych piłkarzy. Nie ma się więc co dziwić, że transferowy rekord ekstraklasy ustanowiony został kwotą 5,25 mln euro wydaną na Adriana Mierzejewskiego właśnie przez klub pochodzący z tamtej ligi – Trabzonspor. Oprócz piłkarskiej jakości byłego zawodnika Polonii, na wysokość odstępnego wpłynęła też pewnie niewątpliwa sympatia jaką dażą polskich graczy w tym klubie. Szlaki popularnemu Mierzejowi przecierał bowiem Jacek Cyzio, który w ekipie z Trabzonu zagrał dwa sezony (1991/92, 1992/93), rozegrał ponad 50 spotkań i zdobył z drużyną puchar krajowy. Potem przydatność polskich zawodników w Trabzonsporze udowodnił Mirosław Szymkowiak. Po 3 mistrzowskich sezonach z rzędu z Wisłą Polak trafił do Turcji gdzie od początku zaczął strzelać na zawołanie. Pierwszy sezon zakończył z 9 golami na koncie, potem było już gorzej, do tego doszły konflikty z władzami klubu a w proces rozwiązania kontraktu musiała interweniować nawet FIFA. Mimo to Szymkowiak zagrał w bordowo-błękitnych barwach ponad 50 spotkań i kilkanaście razy wpisał się na listę strzelców. Tak dobre postawy polaków przyniosły swego rodzaju boom na naszych zawodników w tym klubie którzy przypadł na lata 2010 i 2011. To wtedy do Trabzonu sprowadzeni zostali kolejno Arkadiusz Głowacki, bracia Brożkowie i właśnie Mierzejewski. Ten pierwszy pograł kilka sezonów i do dziś można tu usłyszeć o nim kilka ciepłych słów, Paweł Brożek przegrał rywalizację z późniejszym królem strzelców Burakiem Yilmazem, a jego brat był na ten klub chyba zwyczajnie za słaby. Black Sea Storm pozbyli się już jednak wszystkich Polaków. Ostatni odszedł Mierzejewski – w lipcu zeszłego roku sięgnęło po niego arabskie Al-Nasr, którego włodarze wyłożyli 3,2 mln euro. Wystarczyło.

Trabzonspor to jednak nie jedyna ekipa z Turcji która chętnie sięgała po Polaków. Na przestrzeni lat w tamtejszej Superlig grało ich ponad trzydziestu. Jako pierwszy Polak piłkę na tureckiej ekstraklasowej ziemi kopał Janusz Kupcewicz ponad ćwierć wieku temu. Przyjechał tu mając 33 lata, zagrał w barwach Adanasporu jeden sezon strzelając cztery bramki i zakończył karierę. Potem Kupcewicz wrócił do kraju gdzie prowadził między innymi reprezentację futsalu.

Najlepszy polski piłkarz grający nad Bosforem przyjechał tu wiosną 1990 i spędził w sumie półtorej sezonu. Rozegrał w barwach Galatasarayu 38 spotkań i strzelił 19 bramek zdobywając krajowy puchar i superpuchar. To właśnie tutaj rozpoczęła się jego międzynarodowa przygoda prowadząca przez kluby z półwyspu iberyjskiego, francuskie Nantes i Montpellier a zakończona piłkarską emeryturą w Stanach Zjednoczonych. Mowa oczywiście o Romanie Koseckim którego dalsze losy po dziś dzień wszyscy dobrze znamy.

To nie Kosa jest jednak tym polskim piłkarzem którego wspomina cała Turcja. Cztery lata po byłym piłkarzu Atletico Madryt przyjechał tu z Ruchu Chorzów Roman Dąbrowski. Najpierw rozegrał osiem sezonów w barwach Kocaelisporu zdobywając dwukrotnie krajowy puchar by potem przejść do Besiktasu gdzie grając trzy lata urósł do miana idola i legendy. Turcja stała się dla niego drugą ojczyzną w takim stopniu, że przyjął nazwisko Kaan Dobra bo swojskie Roman Dąbrowski na dłuższą metę okazywało się dla Turków prawdziwym łamaczem języka. Gdyby nie fakt, że nasz piłkarz w najlepszych latach pięciokrotnie wystąpił w polskiej kadrze to pewnie otrzymałby niejedną propozycję reprezentowania tamtejszych barw. Dąbrowski na ostatnie lata swojej piłkarskiej kariery wrócił do Kocaelisporu zaliczając jeszcze krótką przygodę w Antalyasporze. Kaan Dobra. jak nazywali go w Turcji, rozegrał tam w sumie ponad 315 spotkań, co w znakomity sposób pieczętuje znaczenie tego piłkarza dla futbolu nad Bosforem. Dąbrowski do dziś jest blisko związany z Turcją, po skończeniu kariery współpracował między innymi ze swoim byłym klubem Besiktasem pełniąc tam rolę jednego z asystentów głównego trenera.

Kariery w kraju ze stolicą w Ankarze robili też między innymi Jacek Cyzio, Piotr Soczyński,  Andrzej Pałasz, Tomasz Zdebel czy regularnie pretendujący do objęcia polskiej kadry Piotr Nowak. Nie brakowało niestety przypadków w których turecka przygoda odbijała się polakom czkawką i ewidentnie nie przyniosła nic dobrego ich karierze piłkarskiej.

Po zdobyciu mistrzostwa z Lechem Poznań do Adanasporu trafił Bogusław Pachelski który już po jednej rundzie uciekał stąd gdzie pieprz rośnie, Jacek Ziarkowski z Odry Wodzisław do Turcji pojechał chyba tylko na wakacje bo zagrał tam jedno spotkanie i prędko wrócił do łask swojego śląskiego klubu, a całkiem niedawno Arkadiusz Piech wyjeżdżający z Ruchu jako reprezentant jadący robić wielką karierę nie poradził sobie w Sivasporze z konkurencją bramkostrzelnego Michaela Eneramo i klubowym kolegą występującego tam wtedy Kamila Grosickiego był tylko przez jedną rundę.

Jeśli już o Grosiku mowa to on Turcję opuścił już na początku ubiegłego roku. Sivasspor (w którym początkowo uchodził za talent czystej wody i nową gwiazdę całej ligi, jednak szybko zgubił formę a z nią miejsce w pierwszym składzie) zamienił na francuskie Renens. Latem Turcję opuścił też Maiusz Pawełek, który nie mieścił się w składzie Caykuru Rizespor, był wypożyczany do drugiej ligi, aż wreszcie gdy tylko skończył mu się kontrakt czmychnął do Wrocławia podpisać umowę ze Śląskiem. Tym samym z całkiej licznej kolonii Polaków w Superlig nie zostało już ani jednego. Teraz ma się to zmienić.

Podczas gdy wielu, jak bracia Brożek, Głowacki, Piech, Kuś, Bieniuk, Dziewicki czy właśnie Pawełek, wróciło do kraju, swoich szans nad Bosforem postanowił spróbować Ludovic Obraniak. Mimo, że Werder wciąż nie doszedł do porozumienia z Caykurem Rizespor (stan na noc z 9 na 10 stycznia), to sam trener tureckiej drużyny nie ma już wątpliwości – Ludo będzie u niego grał. Nie wiadomo jeszcze tylko czy pierwsze pół roku spędzi tu na zasadzie wypożyczenia, czy może już teraz dojdzie do transferu definitywnego.

Obraniak ma oddalić od zeszłorocznego beniaminka widmo powrotu na zaplecze Superlig. Póki co Rizespor jest jeszcze pod kreską, ale zadanie jest jak najbardziej wykonalne. Reprezentant Polski urodzony we Francji nie od początku będzie mógł jednak liczyć na status gwiazdy. Po kiepskim okresie w Werderze z całą pewnością wywalczenie stałego miejsca w składzie tureckiej drużyny nie będzie dla niego aż takie proste, tym bardziej, że ma sporą konkurencję.

Czas pokaże, czy Obraniak na stałe zadomowi się w Turcji i czy zdoła odzyskać tu formę. Ma się na kim wzorować. Kariery na miarę Koseckiego czy Dąbrowskiego pewnie już nie zrobi, ale oby po wyjeździe z kraju leżącego na dwóch kontynentach miał do opowiadania przynajmniej tyle co Adrian Mierzejewski, a już na pewno więcej niż Arkadiusz Piech. To jak Ludo, challange accepted? 

Filip Cieśliński


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz